poniedziałek, 17 listopada 2014

Mowy nie ma, że łatwiej!



Najważniejsze, żeby zaczęła Wam już mówić.
Jak nauczy się mówić, to będzie z górki.
A mówi już??




Fanfary, oklaski, fala meksykańska.
MÓWI. Całymi zdaniami.

Tejewizoj ołocy mama. Tejewizoj ołocy mama.
Tejewizoj ołocy mama. Tejewizoj ołocy mama. Tejewizoj ołocy mama!!!!

Bardzo dobrze wychodzi jej to mówienie. Nabiera wprawy.
Nabiera jej na przykład w porze stygnącego obiadu, stojąc z kredką i kartką papieru.

Jisołać.
Nie teraz, obiad czeka.
Jisołać. Jisołać Z MAMUSIOŁ.
Obiad, córko. Dobry i pyszny! Krwawica moja.
Jisołać. Najpierw obiad. Jisołać! Zjedz obiadek. Jisołać! Obiadeczek. Obiadzio!
Jisołać!!!!! Aaaaaaaaa! Aja zła! Aja zła!!!!!!!

Mówi głośno i donośnie. Najgłośniej i najdonośniej w kościele. Oczywiście gdy dookoła panuje modlitewne milczenie.

Dupa!
Patrzę na wOjca spojrzeniem „Skąd ona zna to słowo?!?!?”. „Na pewno nie ode mnie!” – brzmi spojrzenie zwrotne. A tymczasem…
Dupa, dupa, dupa!
Kupa, Aluniu? Pupa? Desperacko wbijam wzrok w moje dziecko, żeby nie widzieć, czy patrzą na nas starsze panie, panowie, czy ci, którzy wcześniej nie dosłyszeli już też.
Dupa, dupa, dupa, dupa!




Bardzo chętnie komentuje też otaczającą nas rzeczywistość. Na przykład na spacerze, podchodząc do nieznajomej pani z psem.

Bzitki piesek. Taaaak! Ten piesek na pewno jest bardzo SZYBKI!
Bzitki. No ale tak szybki, że nikt go nie dopędzi, tego pieska! – to musi być głośny i intensywny potok słów w celu niedopuszczenia do głosu małego Łobuza. Przy jednoczesnym odciąganiu od miejsca zajścia.
BZITKI piesek. 




Czekaliśmy, czekaliśmy i doczekaliśmy się mówienia. Teraz to już z górki.

 


czwartek, 6 listopada 2014

Wakacyjny warszawski SEN



Śniłam, że jedziemy na kilka dni do Warszawy.


 

 Jest piękne lato, a dokładniej upalny sierpień 2014.
 Ja, Ala i wOjciec Ali, czyli skład marzeń.
 W moim śnie był Pałac Kultury, Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto. Dni pełne spacerów i zwiedzania. 







Pokonaliśmy więc drogę. Rozentuzjazmowani, z wypiekami na twarzy stanęliśmy na Placu Zamkowym. Aparat fotograficzny w opcji ON właśnie gotował się na ciężką pracę godną japońskiego turysty…
Kiedy to moja Córka zdecydowała, że wyjawi nam treść swojego snu. Wyraziła się więc jasno i donośnie: 

PADZABAF

Niełatwo Cię rozszyfrować, córko. Próbowaliśmy grać na zwłokę. Mówi się: Barbakan. Właśnie tam idziemy. A może jakieś muzeum? Chciałabyś się przejechać metrem?

PADZABAF!





Dobrze znamy ten słowotwórczy ulepek. Nasze dziecko utrwala nam go codziennie odkąd zaczęło swoją przygodę z mówieniem.

Nim decybele wzrosły, rzuciliśmy się biegiem zobaczyć Pałac Kultury. Pędząc obok Grobu Nieznanego Żołnierza, tliła się w nas jeszcze nadzieja. Spójrz. Żołnierze stoją na baczność i…

PADZAAABAAAAAFFF!!!!





Warszawa placami zabaw stoi. Jest ich mnóstwo. Czają się na każdym kroku i przy najciekawszych do zwiedzania miejscach. Ich konstrukcja natychmiast rzuca się w oczy, choćby zza budynku wystawał tylko skrawek drabinki. Choćby nie wiem jak odwracać uwagę małych oczu, choćby nie wiem jaka rozmaitość architektoniczna, choćby dziki tłum i tysiące kolorów dookoła. Charakterystyczne drgnięcie całego ciała, przyspieszony oddech, wycelowany wskazujący palec. 

PADZABAF
 

Idziemy spełniać warszawski sen. Alusiowy.


 


 
 






poniedziałek, 28 lipca 2014

Alu, chodź do mamy



Alicja nasza dawno wyrosła z dzidziusiowania. 

Nie jest już malutką Alusią, Aleńkę też sobie wyprasza. Panna Alicja jest duża. Taaaaka duża! Bardzo wiele umie i rozumie. 

W łaskawości swojej czasem da cześć.
Gdy ma taki kaprys, sama zje ryż łyżeczką, a marchewkę brutalnie nadzieje na widelec.
Kopnie piłkę, a gdy religia pozwoli trzymając się poręczy zejdzie i wejdzie po schodach.
Jak przystało na prawie dorosłą, bez asekuracji zjedzie ze zjeżdżalni.
Specjalnie! Dla hecy, zamieni skarpety na japtiti, autobus na abudus, przepraszam na, o ileż prostsze i bardziej wymowne pepe.

Panna Alicja ma zatem spore powody, aby awansem wskoczyć na poziom, co najmniej pełnoletniości. 

Jest tylko jedna rzecz…
Jest jedna drobnostka, niby banał ale dla mojej Córki nie do przeskoczenia. 

Rozszalałe w nieustannej pracy neurony tej małej dziewczynki robią sobie drzemkę na dźwięk krótkiego: CHODŹ.

CHODŹ jest słowem absolutnie nieakceptowalnym. Idę o zakład, że moje dziecko jako pierwsze na fejsie założy funpage o nazwie : Jeszcze raz powiesz do mnie CHODŹ, to się tam przejdę! albo Beka z: mojej mamy gdy mnie woła.


 

Co innego, gdyby ten obrzydliwy zlepek liter zastąpić przyjaźnie brzmiącym słowem IDŹ.
 O! To dobrze rozumie panna Alicjanna. Iść można w prawo, w lewo, trochę do przodu i dwa razy tyle wstecz. Iść z patykiem i kamykiem. W stronę leżącej rozgniecionej butelki, by napić się resztki picia – niespodzianki. Iść po robaka, po drodze zgarniając peta. Można tak iść. To iście doskonały sposób spędzania czasu.
 



Gdy sielskie chwile pomiędzy arcyciekawym koszem na śmieci, a chlupiącą radośnie kałużą przerwie komenda CHODŹ, wtedy zaczyna się prawdziwie kino akcji.
 

 
Najlepiej jest zwieść wroga. Oczekująca matka lub ojciec tracą czujność widząc skwapliwie maszerujące w ich stronę dziecko. Odwracają się i pokonują entuzjastycznie jeszcze kilka metrów. Zerkają przez ramię, czy krok dziecka równa się już z ich krokiem, by ujrzeć jego postać majaczącą daleko, daleko i znikającą za zakrętem. 





Reklamy telewizyjne głoszą, że nie ma większej radości jak śmiech własnego dziecka. Śmiech dziecka jest tym większy, im większe tempo musi narzucić sprintująca w jego stronę matka/ojciec. Perlisty śmiech wywołuje obraz opiekuna biegnącego z rekwizytami spowalniającymi i zniekształcającymi ruchy  (torebka, reklamówka, jeszcze jedna reklamówka, parasol). Śmiech osiąga zaś swoje apogeum – tzw. śmiech z chrumkaniem gdy opiekun po dłuższym czasie biegu w ciemno, wpada za zakręt i widzi dziecko skrzętnie ukryte pod drzewem rechoczące w najlepsze.




Na szczęście mamy jeszcze 16 lat i 7 miesięcy by wyszlifować umiejętność odpowiedniej reakcji na słowo chodź. Wtedy paniusia Alusia wskoczy w pełnoletniość. 




czwartek, 15 maja 2014

Imię: Ala, zawod: mechanik



Moja córka będzie mechanikiem samochodowym. 

Postanowione.

I bynajmniej nie są to moje niespełnione ambicje. 

Gdy snuję wyobrażenia o jej przyszłości, niekoniecznie widzę smar pod paznokciami i ubabrany kombinezon. Nie dostrzegam w swych wizjach wystających spod podwozia nóg mojego dziecka ozutych w bury trampek. I doprawdy niełatwo będzie mi słuchać ochrypłego głosu mojej córki wołającej „E, Jaro, sprawdź mi te silniki! No, te, co sterują łopatkami w nagrzewnicy, NIE?!”.

Ala będzie mechanikiem samochodowym, bo tak chce. I nic mi do tego.

Cały jej świat kręci się wokół samochodów. Samochody są wszędzie i zawsze. Choćbyśmy szły wzdłuż kilometrowego korka, każde ze stojących w nim kopcących aut, jest przez moją córkę dostrzeżone, wytknięte palcem i okraszone komentarzem. Komentarz brzmi mniej więcej „Eeee!” (czyt. Mów, co to! Powiedz to słowo, chcę je znów usłyszeć!). 

Auto. Auto. To jest auto. To też jest auto. O! Auto! Tak, teraz znów AUTO.

Warsztat samochodowy mojej córki będzie w niewielkiej odległości od jej domu. Jest to warunek konieczny, który wyraźnie zaznaczyła w swoich planach. W przeciwnym razie, nie mogłaby regularnie wyprowadzać na spacer swej zwierzyny. Otóż Ala kocha psy. 




Psy, obok samochodów to jej największa pasja. Fascynuje ją każdy. Każdego dostrzeże, wytknie palcem i okrasi komentarzem. Tym razem komentarz brzmi dość znajomo, a mianowicie „Eeee!”. Czyń swą powinność, matko. Chcę usłyszeć, że to pies. Chcę, abyś odmieniła to słowo przez wszystkie przypadki i na koniec długo i donośnie naśladowała jego szczekanie. Szczekanie musi być, choćbyśmy właśnie mijały tłum biznesmenów, lub patrzyły przez okno w kawiarni. Chcę usłyszeć od CIEBIE, jak robi pies!

 Czynię powinność. Szczekam. 

Czy jestem ubrana elegancko, czy na sportowo. Czy jestem wyluzowana, czy akurat zależy mi na dobrym wrażeniu. Szczekam. Już moje dziecko wie najlepiej, jak skutecznie mnie do tego nakłonić. Choćbym akurat najbardziej próbowała odwrócić jej uwagę od swojego zaniechania. 

Szczekam cieniutko  – mijając małego pieska. Szczekam grubo i donośnie – mijając pokaźnego psiaka. Szczekam zajadle – mijając psiego awanturnika, a przechodząc obok przyjaźnie merdającego ogonem – szczekam en-tu-zja-sty-cznie. 

Jestem w tym dobra. Praktykuję codziennie.


 

Chciałabym bardzo pokazać Ali świat. Niebo, chmury, drzewo, ławkę, dom, płot. Jednak jej to nie kręci. Jak ma kręcić, skoro pod drzewem najczęściej spotykamy wiadomo kogo, a pod domem stoi zaparkowane wiadomo co?